HEJ! Dawno nie pisałam, ale to przez brak czasu. O Oli to już nawet nie wspomnę! Nie pamiętam już jej ostatniego wpisu:( Dzisiejszy dzień jest naprawdę dziwny. Jestem totalnie wkurzona, więc lepiej miejcie nadzieję, że post nie będzie zbyt ostry i agresywny;) Nie rozumiałam ludzi, nie rozumiem i chyba naprawdę nigdy nie zrozumiem! No trudno... forever alone;)
A dzisiaj już premiera długo wyczekiwanego filmu. Mówię oczywiście o cz. 2 Przed świtem. Jak już kiedyś wspominałam miałam fioła na punkcie zmierzchu. Teraz nie robi to na mnie aż tak wielkiego wrażenia, ale do kina oczywiście się wybieram. Mam tylko nadzieję, że film mnie nie zawiedzie, a będzie wręcz tak samo dobry jak poprzednie części. Nie potrafię wybrać części, która z tamtych czterech podobała mi się najbardziej. Przyznam, że każda była ciekawa i... w swoim rodzaju;) Jednak najmniej urzekł mnie "Księżyc w nowiu". Jestem Team Edward, więc to może dlatego! Nie spodobało mi się, że tak rzadko pokazywany był w tamtym odcinku. Przed świtem cz. 1 było tak piękne, że aż się wzruszyłam. Szczególnie podczas ślubu Belli i Edwarda. Coś niesamowitego! Ta piękna koronkowa suknia, długi welon i bardzo zaskakujące- buty na obcasach;) Wystrój domu Cullenów i ich ogrodu przecudowny! Pełno zieleni i kwiatów. Samemu marzy się o takim ślubie... Jak z bajki! Szkoda tylko, że to wszystko później zamienia się w koszmar kiedy Isabella zachodzi w ciąże. Ten ból, cierpienie Belli nie do zniesienia! Na szczęście wszystko się ułoży. Niestety w ostatniej już części sagi czeka nas dużo kolejnych niespodzianek, niezbyt dobrych. Wiem, bo czytałam wszystkie książki, które były naprawdę wspaniałe! Śmiem twierdzić, że lepsze od filmu. Ostatnia część sagi była najlepsza, zobaczymy jak zostanie przedstawiona za pomocą ekranu;)
~Klaudia
piątek, 16 listopada 2012
poniedziałek, 12 listopada 2012
Coraz częściej dodaję coś na blogu. Przyznam, że bardzo mnie to wkręciło;) Szczególnie kiedy widzę, że ktoś nas jednak odwiedza i komentuje. Ale coś mnie martwi, że Ola dawno nie pisała! Miejmy nadzieję, że się poprawi. Dzisiaj lekki dzień w szkole, bo obowiązkowa akademia z okazji 11 listopada. A jutro tylko trzy lekcje, ale wcześniej próbny test gimnazjalny! Część humanistyczna...
A teraz "Pretty Little Liars". Z przykrością muszę powiedzieć, że nie obejrzałam wszystkich sezonów. A wszystko przez brak czasu. Jednak pierwszy sezon strasznie mi się spodobał. Fajny, baaaardzo ciekawy serial. Naprawdę trzymający w napięciu. Tak właściwie chodzi o cztery dziewczyny, które starają się wyjaśnić zaginięcie swojej przyjaciółki. Już w pierwszym odcinku dowiadujemy się, że dziewczyna nie zaginęła, lecz została zamordowana. Dziewczyny próbują dowiedzieć się kto jest sprawcą zabójstwa. Czeka je wiele przygód i niespodzianek. Nie koniecznie dobrych! Mam nadzieję, że troszkę Was zachęciłam do tego serialu i obejrzycie jak nie wszystkie to chociaż jeden odcinek;)
A jutro gram bardzo ważny dla mnie koncert i mam nadzieję, że będziecie trzymać kciuki!
a wiecie, że już jest w księgarniach ostatnia część szeptem pt. "Finale"? lecę do księgarni! czekajcie na moje odczucia co do już ostatniej części bestsellera;)
~Klaudia
A teraz "Pretty Little Liars". Z przykrością muszę powiedzieć, że nie obejrzałam wszystkich sezonów. A wszystko przez brak czasu. Jednak pierwszy sezon strasznie mi się spodobał. Fajny, baaaardzo ciekawy serial. Naprawdę trzymający w napięciu. Tak właściwie chodzi o cztery dziewczyny, które starają się wyjaśnić zaginięcie swojej przyjaciółki. Już w pierwszym odcinku dowiadujemy się, że dziewczyna nie zaginęła, lecz została zamordowana. Dziewczyny próbują dowiedzieć się kto jest sprawcą zabójstwa. Czeka je wiele przygód i niespodzianek. Nie koniecznie dobrych! Mam nadzieję, że troszkę Was zachęciłam do tego serialu i obejrzycie jak nie wszystkie to chociaż jeden odcinek;)
A jutro gram bardzo ważny dla mnie koncert i mam nadzieję, że będziecie trzymać kciuki!
a wiecie, że już jest w księgarniach ostatnia część szeptem pt. "Finale"? lecę do księgarni! czekajcie na moje odczucia co do już ostatniej części bestsellera;)
~Klaudia
niedziela, 11 listopada 2012
Odkryłam świetną grę na gg. Spadalec. Coś jak wisielec! Naprawdę dobra na nudę;)
A ile zabawy przy wymyślaniu hasła! Gorąco polecam...;)
A dziś... wrócimy do wakacji! Do pięknej, słonecznej Itali. Kiedy jeszcze dwa lata temu miałam fioła na punkcie Zmierzchu specjalnie pojechałam do Volterry. Czyli tam, gdzie kręcone były sceny w "Ksieżycu w Nowiu". W sumie niczym nie wyróżniające się miasteczko, jednak sama myśl, kto chodził po tamtych uliczkach jest naprawdę fascynująca. Niektóre rzeczy były tam tylko dla potrzeb filmu. Np. słynna fontanna, przez którą biegła Bella by uratować Edwarda. W rzeczywistości jej tam w ogóle nie ma. Ale przyjrzałam się pęknięciu na chodniku, na którym stał Edward (tak, tak... miałam prawdziwego fioła) i rzeczywiście tam takie również jest. Te same uliczki w Volterze, ten sam ratusz i wieża zegarowa. Naprawdę fajne przeżycie! Szczególnie dla fanów Zmierzchu. Ale przyznam, że nie tylko warto zobaczyć to miasteczko ze względu na Edwarda;) lecz również dlatego, że jest naprawdę piękne. To takie typowe małe włoskie miasteczko. Pełne małych galerii sztuki, resaturacyjek i cudownej roślinności.
Gorąco polecam! Pozdrawiam moją przyjaciółkę, której bardzo spodobał się nasz blog;) Mam nadzieję, że będzie dalej nas obserwować i oczywiście komentować!
~Klaudia
A ile zabawy przy wymyślaniu hasła! Gorąco polecam...;)
A dziś... wrócimy do wakacji! Do pięknej, słonecznej Itali. Kiedy jeszcze dwa lata temu miałam fioła na punkcie Zmierzchu specjalnie pojechałam do Volterry. Czyli tam, gdzie kręcone były sceny w "Ksieżycu w Nowiu". W sumie niczym nie wyróżniające się miasteczko, jednak sama myśl, kto chodził po tamtych uliczkach jest naprawdę fascynująca. Niektóre rzeczy były tam tylko dla potrzeb filmu. Np. słynna fontanna, przez którą biegła Bella by uratować Edwarda. W rzeczywistości jej tam w ogóle nie ma. Ale przyjrzałam się pęknięciu na chodniku, na którym stał Edward (tak, tak... miałam prawdziwego fioła) i rzeczywiście tam takie również jest. Te same uliczki w Volterze, ten sam ratusz i wieża zegarowa. Naprawdę fajne przeżycie! Szczególnie dla fanów Zmierzchu. Ale przyznam, że nie tylko warto zobaczyć to miasteczko ze względu na Edwarda;) lecz również dlatego, że jest naprawdę piękne. To takie typowe małe włoskie miasteczko. Pełne małych galerii sztuki, resaturacyjek i cudownej roślinności.
Gorąco polecam! Pozdrawiam moją przyjaciółkę, której bardzo spodobał się nasz blog;) Mam nadzieję, że będzie dalej nas obserwować i oczywiście komentować!
~Klaudia
Jest niedzielne popołudnie, a ja zamiast jeszcze trochę przygotować się psychicznie na przyszły tydzień to muszę lecieć do szkoły. W dodatku nie wiadomo na jak długo. Nie jest dobrze:(
Nie wiem jak Wy, ale ja już nie mogę doczekać się zimy. PRAWDZIWEJ zimy. Białego, pięknego śniegu, lekkiego mrozku i słońca, a nie jak to zazwyczaj bywa- jednej wielkiej pluchy. Chcę już choinkę, pysznego jedzenia i oczywiście prezentów!
Rok temu byłam na feriach w Krynicy Górskiej. Głównie jeździliśmy na nartach, ale też dużo spacerowaliśmy. Byliśmy m.in w przepięknej dolinie. Akurat tak nam się trafiło, że pogoda była cudowna! Wprost wymarzona na ferie zimowe. Mimo mocnego słońca było strasznie zimno. Mróz sięgał aż do 20 stopni! Głównie jeździliśmy na stokach na Szymoszkowej i Jaworzynie. Innym razem byliśmy też w Witowie, gdzie podczas krótkich przerw w jeżdżeniu jedliśmy przepyszną golonkę!;)
~Klaudia
Nie wiem jak Wy, ale ja już nie mogę doczekać się zimy. PRAWDZIWEJ zimy. Białego, pięknego śniegu, lekkiego mrozku i słońca, a nie jak to zazwyczaj bywa- jednej wielkiej pluchy. Chcę już choinkę, pysznego jedzenia i oczywiście prezentów!
Rok temu byłam na feriach w Krynicy Górskiej. Głównie jeździliśmy na nartach, ale też dużo spacerowaliśmy. Byliśmy m.in w przepięknej dolinie. Akurat tak nam się trafiło, że pogoda była cudowna! Wprost wymarzona na ferie zimowe. Mimo mocnego słońca było strasznie zimno. Mróz sięgał aż do 20 stopni! Głównie jeździliśmy na stokach na Szymoszkowej i Jaworzynie. Innym razem byliśmy też w Witowie, gdzie podczas krótkich przerw w jeżdżeniu jedliśmy przepyszną golonkę!;)
~Klaudia
wtorek, 6 listopada 2012
Cześć. Ostatnio pisze dla Was głównie Klaudia, a to dlatego, bo - jak pewnie zauważyliście - znalazła sobie nową tematykę :) Nie oznacza to oczywiście, że ja zamierzam mieć zaległości.
Dziś chciałabym Wam polecić pewne miejsce, do którego musicie koniecznie kiedyś zaglądnąć, jeśli jest ono w waszym mieście. Mam na myśli jogurt bar Feel the chill, który niedawno odkryła moja przyjaciółka w krakowskiej Galerii Kazimierz. Jest to małe, lecz przyjemne i przesłodkie miejsce, w którym sam komponujesz swój mrożony jogurt. Mnie osobiście przywodzi ono na myśl coś dotąd niespotykanego, co kiedyś kątem oka widziałam na amerykańskich filmach, a o czym do tej pory nawet nie marzyłam. Najpierw wybieramy rozmiar swojego kubka, następnie samodzielnie wlewamy jogurt z maszyny (na zdjęciach możecie zobaczyć, jak wyglądał mój jogurt, gdy posługiwałam się maszyną za pierwszym razem :p). Później pozostaje nam już tylko dobór dodatków, których ilość jest niesamowita! Znajdziemy tam wszystko - od orzechów, rodzynek i wiórków kokosowych, przez kawałki czekolady i M&M-sy, do owoców i różnorakich polew. Na koniec, gdy już nic w naszym kubeczku się nie mieści, stawiamy go na wadze i wychodzi dokładnie, jakimi jesteśmy łakomczuchami... :) Możemy także zbierać punkty-pieczątki "Feel the chill". Za 10 takich otrzymujemy 10 zł do wykorzystania w jogurt barze.
Jako wielka miłośniczka słodyczy na samą wzmiankę o tym miejscu byłam zafascynowana, a co dopiero, gdy je odwiedziłam. Nie muszę chyba dodawać, że smak takiego mrożonego jogurtu jest idealny - nieco kwaskowaty, niezbyt słodki, a w połączeniu z dowolnymi dodatkami naprawdę interesujący :D Mam nadzieję, że firma będzie się powoli rozwijać, i że lokale będą się pojawiać w coraz większej ilości w różnych miastach. Na razie możecie je spotkać: w Warszawie (C. H. Reduta, Złote Tarasy, C. H Targówek), w Łodzi (Manufaktura), w Katowicach (Silesia), w Radomiu (C. H. Galeria Słoneczna) no i oczywiście w krakowskiej Galerii Kazimierz.
Przy okazji odwiedzenia Feel the chill zjadłyśmy małe co nieco w Salad Story. Jest to restauracja, która serwuje głównie przeróżne sałatki, tortille czy też tarty. Ostatnio spróbowałam tarty ze szpinakiem, która pięknie prezentowała się na ladzie :) Była pyszna, z dodatkiem fety, oliwek i czerwonej cebuli. Może zrobię kiedyś taką w domu...?
Pozdrawiam, Ola
Dziś chciałabym Wam polecić pewne miejsce, do którego musicie koniecznie kiedyś zaglądnąć, jeśli jest ono w waszym mieście. Mam na myśli jogurt bar Feel the chill, który niedawno odkryła moja przyjaciółka w krakowskiej Galerii Kazimierz. Jest to małe, lecz przyjemne i przesłodkie miejsce, w którym sam komponujesz swój mrożony jogurt. Mnie osobiście przywodzi ono na myśl coś dotąd niespotykanego, co kiedyś kątem oka widziałam na amerykańskich filmach, a o czym do tej pory nawet nie marzyłam. Najpierw wybieramy rozmiar swojego kubka, następnie samodzielnie wlewamy jogurt z maszyny (na zdjęciach możecie zobaczyć, jak wyglądał mój jogurt, gdy posługiwałam się maszyną za pierwszym razem :p). Później pozostaje nam już tylko dobór dodatków, których ilość jest niesamowita! Znajdziemy tam wszystko - od orzechów, rodzynek i wiórków kokosowych, przez kawałki czekolady i M&M-sy, do owoców i różnorakich polew. Na koniec, gdy już nic w naszym kubeczku się nie mieści, stawiamy go na wadze i wychodzi dokładnie, jakimi jesteśmy łakomczuchami... :) Możemy także zbierać punkty-pieczątki "Feel the chill". Za 10 takich otrzymujemy 10 zł do wykorzystania w jogurt barze.
Jako wielka miłośniczka słodyczy na samą wzmiankę o tym miejscu byłam zafascynowana, a co dopiero, gdy je odwiedziłam. Nie muszę chyba dodawać, że smak takiego mrożonego jogurtu jest idealny - nieco kwaskowaty, niezbyt słodki, a w połączeniu z dowolnymi dodatkami naprawdę interesujący :D Mam nadzieję, że firma będzie się powoli rozwijać, i że lokale będą się pojawiać w coraz większej ilości w różnych miastach. Na razie możecie je spotkać: w Warszawie (C. H. Reduta, Złote Tarasy, C. H Targówek), w Łodzi (Manufaktura), w Katowicach (Silesia), w Radomiu (C. H. Galeria Słoneczna) no i oczywiście w krakowskiej Galerii Kazimierz.
Przy okazji odwiedzenia Feel the chill zjadłyśmy małe co nieco w Salad Story. Jest to restauracja, która serwuje głównie przeróżne sałatki, tortille czy też tarty. Ostatnio spróbowałam tarty ze szpinakiem, która pięknie prezentowała się na ladzie :) Była pyszna, z dodatkiem fety, oliwek i czerwonej cebuli. Może zrobię kiedyś taką w domu...?
Pozdrawiam, Ola
Step up 4 Revolution
Po prostu nie wiem co mam powiedzieć! Step up 4 Revolution to najlepszy, najcudowniejszy film pod słońcem! Zdecydowanie najlepszy ze wszystkich części. Tego nie da się opisać słowami, trzeba zobaczyć to na własne oczy. Ta pasje, ten taniec który przepełnia tych ludzi to coś niesamowitego. Aż samemu by się tak chciało;) a do tego umięśniony przystoniak. No i czego chcieć więcej? Jestem zachwycona. Dawno żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Wielkie brawa!
""Step Up" po angielsku znaczy zwiększać, intensyfikować. Autorzy tanecznego cyklu wzięli sobie tę dewizę do serca i stopniowo z filmu na film dociskają pedał gazu. Z relatywnie skromnego romansidła seria wyewoluowała w pełen choreograficznej ekwilibrystyki teledysk. Szkoda tylko, że intensyfikacji ulegają też mniej chwalebne elementy cyklu.
Żeby uwiarygodnić postępującą estetyzację, twórcy rozwijają wątek z drugiej części serii: partyzanckie występy organizowane w przestrzeni publicznej. To, co wyczyniali członkowie grupy "410" w "Step Up 2" to jednak nic w porównaniu z akcjami tak zwanej "Ekipy" (The Mob). Nasi nowi bohaterowie, gdy mają ochotę potańczyć, wstrzymują ruch uliczny albo ewakuują korporacyjny biurowiec. Ich występy wzbogacają skomplikowane aranżacje świetlne, kaskaderskie popisy, miksowana na żywo muzyka oraz przejazd prawdziwych odpicowanych bryk."
A CO WY SĄDZICIE?;)
No musicie przyznać, że najcudowniejszy!;)
~Klaudia
""Step Up" po angielsku znaczy zwiększać, intensyfikować. Autorzy tanecznego cyklu wzięli sobie tę dewizę do serca i stopniowo z filmu na film dociskają pedał gazu. Z relatywnie skromnego romansidła seria wyewoluowała w pełen choreograficznej ekwilibrystyki teledysk. Szkoda tylko, że intensyfikacji ulegają też mniej chwalebne elementy cyklu.
Żeby uwiarygodnić postępującą estetyzację, twórcy rozwijają wątek z drugiej części serii: partyzanckie występy organizowane w przestrzeni publicznej. To, co wyczyniali członkowie grupy "410" w "Step Up 2" to jednak nic w porównaniu z akcjami tak zwanej "Ekipy" (The Mob). Nasi nowi bohaterowie, gdy mają ochotę potańczyć, wstrzymują ruch uliczny albo ewakuują korporacyjny biurowiec. Ich występy wzbogacają skomplikowane aranżacje świetlne, kaskaderskie popisy, miksowana na żywo muzyka oraz przejazd prawdziwych odpicowanych bryk."
A CO WY SĄDZICIE?;)
No musicie przyznać, że najcudowniejszy!;)
~Klaudia
Kraina przygód
Nie poszłam dziś do szkoły... ale nawet nie mam czasu na leniuchowanie. Musze koniecznie wszystko nadrobić i trochę się martwię, że się z tym wszystkim nie wyrobię. Ale na posta oczywiście czas znalazłam...;) Oglądałam wczoraj film pt. "Kraina przygód". Powiem szczerze, że gdyby nie Kristen Stewart to nie dotrwałabym do końca. Ogólnie film spoko, niczym się nie wyróżnia. W zasadzie nic takiego się tam nie działo.
Wakacje roku 1987. James Brennan (Jesse Eisenberg) kończy studia licencjackie i postanawia udać się w podróż po Europie, zanim rozpocznie kolejny etap nauki na nowojorskim uniwersytecie. Niestety jego plany krzyżują nieoczekiwane kłopoty finansowe jego rodziców. W związku z tym chłopak decyduje się zatrudnić się na czas ferii letnich w pobliskim parku rozrywki - Adventureland. Tam dopadają go kolejne "kłopoty", gdyż zakochuje się (z wzajemnością) w swojej koleżance z pracy Emily "Em" Lewin (Kristen Stewart), która z kolei ma potajemny romans z żonatym mechanikiem Connellem (Ryan Reynolds).
James w nowym miejscu pracy przeżywa wiele rozczarowań związanych z życiem, zaufaniem i miłością, kiedy zaczyna odkrywać, co tak naprawdę jest dla niego ważne...
Warto obejrzeć! Chociażby dla Kristen Stewart. Nie często można podziwiać ją na dużym ekranie;)
Wakacje roku 1987. James Brennan (Jesse Eisenberg) kończy studia licencjackie i postanawia udać się w podróż po Europie, zanim rozpocznie kolejny etap nauki na nowojorskim uniwersytecie. Niestety jego plany krzyżują nieoczekiwane kłopoty finansowe jego rodziców. W związku z tym chłopak decyduje się zatrudnić się na czas ferii letnich w pobliskim parku rozrywki - Adventureland. Tam dopadają go kolejne "kłopoty", gdyż zakochuje się (z wzajemnością) w swojej koleżance z pracy Emily "Em" Lewin (Kristen Stewart), która z kolei ma potajemny romans z żonatym mechanikiem Connellem (Ryan Reynolds).
James w nowym miejscu pracy przeżywa wiele rozczarowań związanych z życiem, zaufaniem i miłością, kiedy zaczyna odkrywać, co tak naprawdę jest dla niego ważne...
Warto obejrzeć! Chociażby dla Kristen Stewart. Nie często można podziwiać ją na dużym ekranie;)
teraz czas na Step Up 4 Revolution! ...
~Klaudia
niedziela, 4 listopada 2012
Jesień, jesień, jesień... Jeśli chodzi o jesienną kuchnię, najmocniej kojarzy mi się ona z jabłkami. Najbardziej z tymi kwaśnymi, twardymi, na których można sobie złamać zęba. Jak już zaopatrzę się w spore zapasy jabłek, zabieram się za wymyślanie, co tu by z nich wyczarować... Ostatnio padło na przepis chyba najprostszy z możliwych, a mianowicie na nadziewane ciasto francuskie. Jest ono tak uniwersalne, że kombinacji z nim w roli głównej jest nieskończenie wiele. Dlatego postanowiłam nie kombinować zbyt wiele, żeby było szybko, prosto i smacznie. Poniżej znajdziecie przepis na przepyszne rożki jabłkowe, do wykonania praktycznie w 30 minut! Polecam :)
Potrzebne nam będą:
- 4 duże jabłka,
- cynamon,
- cukier,
- sok z połówki cytryny,
- 1 opakowanie gotowego ciasta francuskiego,
- 1 jajko.
Jak to zrobić:
Jabłka myjemy, obieramy, kroimy w bardzo drobną kosteczkę. Doprawiamy cynamonem, cukrem i sokiem z cytryny według upodobań. Ciasto rozwałkowujemy, kroimy na kwadraty o boku ok.7-8 cm. Na każdy kwadrat dajemy tyle jabłek, aby dało się później skleić brzegi po przekątnej. Tak powstałe trójkąty smarujemy roztrzepanym jajkiem, a na krawędziach robimy dziurki widelcem. Pieczemy w temp. ok. 200 st. C przez około 20-25. Zajadamy na ciepło :)

~Ola
Potrzebne nam będą:
- 4 duże jabłka,
- cynamon,
- cukier,
- sok z połówki cytryny,
- 1 opakowanie gotowego ciasta francuskiego,
- 1 jajko.
Jak to zrobić:
Jabłka myjemy, obieramy, kroimy w bardzo drobną kosteczkę. Doprawiamy cynamonem, cukrem i sokiem z cytryny według upodobań. Ciasto rozwałkowujemy, kroimy na kwadraty o boku ok.7-8 cm. Na każdy kwadrat dajemy tyle jabłek, aby dało się później skleić brzegi po przekątnej. Tak powstałe trójkąty smarujemy roztrzepanym jajkiem, a na krawędziach robimy dziurki widelcem. Pieczemy w temp. ok. 200 st. C przez około 20-25. Zajadamy na ciepło :)

~Ola
Idealny facet
Hm. Właśnie skończyłam oglądać film pt. "Idealny facet". Przyznam, że na początku jakoś nie bardzo mnie zainteresował i miałam go wyłączyć, ale stwierdziłam że już się "przemęczę". A potem... jakoś się wkręciłam i mogę przyznać, że naprawdę fajny. Idealny na nudne, zimowe wieczory. Film opowiada o dziewczynie imieniem Holly, która wciąż żyje na walizkach. Ze względu na swoją matkę, która ucieka przez problemami i nieudanymi związkami, dziewczyna jest zmuszona wraz z siostrą i matką przenosić się do nowych miejsc. Holly wciąż zmienia miejsce zamieszkania no i co się z tym wiąże - szkołę i przyjaciół. Nastolatka ma tego dość i wymyśla sposób, który zmusiłby ich do zostania na stałe w Nowym Jorku.
...interesujący;)
~Klaudia
...interesujący;)
~Klaudia
Gossip Girl
Dzisiaj już niestety ostatni dzień leniuchowania, jeżeli w ogóle można tak to nazwać... Bo ja zamierzam wszystko dziś nadrobić!;( Ale nie mogę marudzić, bo obiecałam sobie, że będę pozytywnie nastawiona do świata, jeżeli to możliwe w moim przypadku;) Chciałabym polecić Wam dzisiaj bardzo fajny film, a właściwie serial. Plotkarę. Jestem pewna, że go kojarzycie, a może już oglądaliście?
"Spójrz na ostatni wpis najgłośniejszej bloggerki Manhattanu, Plotkary. Opisuje ona wszystkie nowinki dotyczące elity nastolatków poczynając od zwykłych wydarzeń szkolnych, a kończąc na najbardziej odlotowych, dekadenckich imprezach. Oprócz najnowszych plotek dotyczących wybuchowej przyjaźni Sereny i Blair, rozkwitającego romansu Dana i Sereny, bajkowego związku Nate'a i Blair (czyżby?), eskapad Chucka i wkroczenia Jenny do olśniewającego towarzystwa, jest wiele innych tropów do podjęcia! Zobacz 18 odcinków pierwszego sezonu serialu, wykreowanego przez autora Życia na fali, w którym roi się od przyjaciół, kochanków i wrogów. Nawet najbardziej skrywane sekrety nie na długo pozostaną w ukryciu. Wiesz, że to kochasz. ..." O tak! To wprost idealny opis tego serialu! Nic dodać, nic ująć. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi;) Tylko pamiętacie! Kiedy się wciągniecie na pewno nie pozostaniecie na pierwszym sezonie! Będziecie chcieli więcej i więcej i więcej...;)
xoxo, Gossip Girl;)
~Klaudia
"Spójrz na ostatni wpis najgłośniejszej bloggerki Manhattanu, Plotkary. Opisuje ona wszystkie nowinki dotyczące elity nastolatków poczynając od zwykłych wydarzeń szkolnych, a kończąc na najbardziej odlotowych, dekadenckich imprezach. Oprócz najnowszych plotek dotyczących wybuchowej przyjaźni Sereny i Blair, rozkwitającego romansu Dana i Sereny, bajkowego związku Nate'a i Blair (czyżby?), eskapad Chucka i wkroczenia Jenny do olśniewającego towarzystwa, jest wiele innych tropów do podjęcia! Zobacz 18 odcinków pierwszego sezonu serialu, wykreowanego przez autora Życia na fali, w którym roi się od przyjaciół, kochanków i wrogów. Nawet najbardziej skrywane sekrety nie na długo pozostaną w ukryciu. Wiesz, że to kochasz. ..." O tak! To wprost idealny opis tego serialu! Nic dodać, nic ująć. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi;) Tylko pamiętacie! Kiedy się wciągniecie na pewno nie pozostaniecie na pierwszym sezonie! Będziecie chcieli więcej i więcej i więcej...;)
xoxo, Gossip Girl;)
~Klaudia
sobota, 3 listopada 2012
Szeptem
Dobra, dobra! Już nie mogę... Muszę koniecznie polecić wam książkę Beccy Fitzpatrick pt. "Szeptem". Zakochałam się w tej powieści od pierwszego przeczytania, a później przeczytałam ją jeszcze 3 razy;) Muszę przyznać, że niesamowicie mnie urzekła i że naprawdę nigdy nie czytałam nic lepszego! Kiedy później ukazały się dwie kolejne części Szeptem pt. "Crescendo" i "Cisza" totalnie zwariowałam na ich punkcie. Książki są dobre dla wszystkich tych, którzy lubią czytać o pięknej, niebezpiecznej miłości. Ogólnie opowiada ona o Norze, którza poznaje drapieżnego przystojniaka Patcha;) Nie będę Wam pisać szczegółów, bo to bez sensu. Każdy powinien przekonać się na własnej skórze jaka ta książka jest niesamowita i po prostu pełna wrażeń! Ostatnio przeczytałam na facebooku, że już za 4 dni będzie premiera czwartej, już ostatniej części Szeptem pt. "Finale". Nie mogę się doczekać aż dowiem się jaki będzie koniec trillera. Słyszałam, że na podstawie książki ma powstać film. Mam nadzieję, ze to prawda i film faktycznie już niedługo się ukarze. Muszę przyznać, że jestem bardzo ciekawa jak będzie wyglądał Patch. Zastanawiam się, czy bardzo będzie się różnił od tego Patcha w mojej wyobraźni;) A może ktoś z Was już przeczytał "Szeptem" i kolejne jej części? Podzielcie się z nami swoimi wrażeniami!
A może to Was przekona?;)
Myślę, że sama okładka warta jest zainteresowania!
~Klaudia
A może to Was przekona?;)
Myślę, że sama okładka warta jest zainteresowania!
~Klaudia
piątek, 2 listopada 2012
Oglądałam dziś kawałek filmu dokumentalnego BBC o Audrey Hepburn. Właściwie samą końcówkę, lecz to wystarczyło, aby mnie ta postać oczarowała. Wcześniej znałam ją jedynie jako piękną, czarno-białą kobietę, która w roli Holly Golightly podbija serca wszystkich swym czarującym uśmiechem i niewinną minką. Jednak kiedy poznałam jej prywatną historię, wszystko się zmieniło. Była silną, szukającą szczęścia w życiu kobietą, którą los obdarzył olśniewającą urodą, talentem i darem pomagania ludzi. W dokumencie pokazywano urywki filmów, w których występowała, gal rozdania nagród, w których uczestniczyła, zdjęcia z wczesnej młodości oraz te z końcówki życia. Stało się jasne, dlaczego była osobą, która umiała odnaleźć się wśród wielu ludzi. Potrafiła radzić sobie z konsekwencjami, jakie niosła ze sobą sława gwiazdy Hollywood. Nie lubiła głośnego życia, starała się być sobą, pokazywać, dzielić się z innymi tym, co naprawdę ceniła w życiu. Kiedy w 1967 porzuciła karierę aktorską, po wielu głośnych sukcesach, nominowaniach i nagrodach, m.in. po Oskarze za "Rzymskie wakacje", postanowiła oddać się działaniom humanitarnym jako ambasadorka UNICEF'u. Jak podkreślali narratorzy filmu, chciała spłacić swój dług Bogu, który uratował ją i jej bliskich od śmierci głodowej podczas II wojny światowej w okupowanej wówczas Holandii, gdzie się urodziła i spędziła pierwsze lata życia. Pragnęła pomagać tym, którzy zostali dotknięci losem tak jak ona tych dwadzieścia parę lat wcześniej. Nagłaśniała w mediach powagę problemów braku żywności, wody i wojen domowych w krajach Ameryki Środkowej, Południowej oraz Afryki. Jedna z osób wypowiadająca się w filmie, która znała Audrey, mówiła, że na świecie żyją tysiące ludzi, którzy o niej nie wiedzą, a której zawdzięczają swoje teraźniejsze życie. Audrey sprawiła, że choć cząstka świata uległa zmianie - na lepsze. Po powrocie z jednej ze swych licznych charytatywnych podróży zaczęła odczuwać pierwsze objawy nowotworu, którymi były początkowo bóle brzucha. Zmarła w 1993 roku na raka jelita, została pochowana w Tolochenaz w Szwajcarii. Na zawsze pozostanie w pamięci wielu, zwłaszcza, że za swoje poświęcenie pracy humanitarnej otrzymała nagrody: z rąk prezydenta George'a Busha Prezydencki Medal Wolności (Presidential Medal of Freedom), a po śmierci nagrodę Jean Hersholt.
Ja osobiście bardzo żałuję, że wcześniej nie byłam świadoma, że piękna ikona stylu Audrey Hepburn była tak niesamowitą osobą, której historię powinni znać wszyscy. Chociaż "niesamowita" to za mało, by opisać to, na co naprawdę ona zasługuje.
Ja osobiście bardzo żałuję, że wcześniej nie byłam świadoma, że piękna ikona stylu Audrey Hepburn była tak niesamowitą osobą, której historię powinni znać wszyscy. Chociaż "niesamowita" to za mało, by opisać to, na co naprawdę ona zasługuje.
W "Śniadaniu u Tiffanny'ego" jako Holly Golightly
W "Rzymskich wakacjach" jako Księżniczka Anna razem z Gregorym Peckiem w roli Joe Bradley'a
W "My Fair Lady" jako Eliza Doolittle
czwartek, 1 listopada 2012
Dzisiaj mamy już pierwszy dzień listopada, Wszystkich Świętych. Przychodzimy na groby swoich najbliższych, zapalamy znicz, modlimy się w ciszy, wspominając...
Cały dzisiejszy dzień spędzony u babci - jak zwykle. Te same historie, te same tradycje. Ale w sumie to chyba dobrze. Nie lubię zmian;) Pewnie każdy z Was był już na cmentarzu lub wybiera się tam wieczorkiem, kiedy klimat jest wręcz cudowny! Pełno świeczek, kwiatów, ludzi i rodzin. A teraz z drugiej strony... Przygotowani na Halloween? Przerażające dynie gotowe? Jakie są Wasze pomysły na halloweenowe stroje? ;)
Cały dzisiejszy dzień spędzony u babci - jak zwykle. Te same historie, te same tradycje. Ale w sumie to chyba dobrze. Nie lubię zmian;) Pewnie każdy z Was był już na cmentarzu lub wybiera się tam wieczorkiem, kiedy klimat jest wręcz cudowny! Pełno świeczek, kwiatów, ludzi i rodzin. A teraz z drugiej strony... Przygotowani na Halloween? Przerażające dynie gotowe? Jakie są Wasze pomysły na halloweenowe stroje? ;)
~Klaudia
Pumpkin Dish
Dziś, oczywiście oprócz Wszystkich Świętych, ja wraz z Klaudią świętujemy jeszcze jedną uroczystość... :) U mnie szaro, buro i ponuro, czyli idealnie tak, jak powinno być 1. listopada. Tak jak wcześniej pisałam, leniuchowanie trwa, co sprzyja powolnemu rozwijaniu mojej pasji. Już wczoraj miało być tutaj halloweenowo, jednak z powodu braku czasu nie zdążyłam zrobić zdjęć w naturalnym świetle, a przyrzekłam sobie, że tych ze sztucznie oświetlanych pomieszczeń nie będę dodawać na bloga. Dlatego dopiero dzisiaj zabrałam się do pisania notki, która choć trochę będzie pasować do wczorajszych obchodów.
W poszukiwaniu interesującego, łatwego a zarazem takie przepisu, który będzie zawierać dostępne mi składniki, przeglądnęłam kilka stron internetowych, które proponowały dania z dynią. Chciałam bowiem wykorzystać kupioną niedawno, lecz naprawdę malutką dynię. Dopiero na Kwestii Smaku (którą swoją drogą gorąco polecam!) natknęłam się na przepis, który (po mojej modyfikacji) uratował mnie przed bezobiadowym popołudniem :) Po raz pierwszy w życiu robiłam potrawę z dyni i szczerze mówiąc jestem zaskoczona jej fenomenalnym smakiem! Jej delikatność w połączeniu z gałką muszkatołową idealnie smakuje z makaronem. Kiedy na patelni powolutku dusił się sos, byłam pewna obaw, co z tego wyjdzie... A wyszło pysznie! Dlatego moje przesłanie na dzisiaj jest takie: nie bójcie się eksperymentować, rozwijajcie się, uczcie się na błędach. Bo hobby jest po to, by się w nim spełniać, i powoli, małymi kroczkami, dochodzić do doskonałości :D
Spaghetti z sosem dyniowym i parmezanem
Potrzebujemy:
- ćwierć średniej wielkości cebuli,
- wydrążony miąższ z małej dyni,
- ok. 120 ml śmietanki 18%,
- sól,
- pieprz,
- gałka muszkatołowa,
- masło (3-4 łyżki),
- parmezan.
Jak to zrobić:
Cebulę kroimy drobno, dusimy na małym ogniu na roztopionym maśle do momentu, kiedy powoli będzie nabierać złocistego koloru. Makaron gotujemy al dente w osolonym wrzątku. Dodajemy pokrojony w kostkę miąższ z dyni, doprawiamy solą i pieprzem i dusimy pod przykryciem około 10-15 minut (aż dynia zmięknie, a wokół będzie rozchodzić się wspaniały zapach :p). Po tym czasie wlewamy śmietankę, doprawiamy gałką muszkatołową, mieszamy całość i gotujemy przez kolejne 3-4 minuty. Ugotowany makaron odcedzamy i dodajemy do sosu, mieszamy. Podajemy gorący na talerzu, można przegryzać pomidorkami :)

W poszukiwaniu interesującego, łatwego a zarazem takie przepisu, który będzie zawierać dostępne mi składniki, przeglądnęłam kilka stron internetowych, które proponowały dania z dynią. Chciałam bowiem wykorzystać kupioną niedawno, lecz naprawdę malutką dynię. Dopiero na Kwestii Smaku (którą swoją drogą gorąco polecam!) natknęłam się na przepis, który (po mojej modyfikacji) uratował mnie przed bezobiadowym popołudniem :) Po raz pierwszy w życiu robiłam potrawę z dyni i szczerze mówiąc jestem zaskoczona jej fenomenalnym smakiem! Jej delikatność w połączeniu z gałką muszkatołową idealnie smakuje z makaronem. Kiedy na patelni powolutku dusił się sos, byłam pewna obaw, co z tego wyjdzie... A wyszło pysznie! Dlatego moje przesłanie na dzisiaj jest takie: nie bójcie się eksperymentować, rozwijajcie się, uczcie się na błędach. Bo hobby jest po to, by się w nim spełniać, i powoli, małymi kroczkami, dochodzić do doskonałości :D
Spaghetti z sosem dyniowym i parmezanem
Potrzebujemy:
- ćwierć średniej wielkości cebuli,
- wydrążony miąższ z małej dyni,
- ok. 120 ml śmietanki 18%,
- sól,
- pieprz,
- gałka muszkatołowa,
- masło (3-4 łyżki),
- parmezan.
Jak to zrobić:
Cebulę kroimy drobno, dusimy na małym ogniu na roztopionym maśle do momentu, kiedy powoli będzie nabierać złocistego koloru. Makaron gotujemy al dente w osolonym wrzątku. Dodajemy pokrojony w kostkę miąższ z dyni, doprawiamy solą i pieprzem i dusimy pod przykryciem około 10-15 minut (aż dynia zmięknie, a wokół będzie rozchodzić się wspaniały zapach :p). Po tym czasie wlewamy śmietankę, doprawiamy gałką muszkatołową, mieszamy całość i gotujemy przez kolejne 3-4 minuty. Ugotowany makaron odcedzamy i dodajemy do sosu, mieszamy. Podajemy gorący na talerzu, można przegryzać pomidorkami :)

Ola
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)


.jpg)


