poniedziałek, 31 grudnia 2012

Heeej! Chciałabym w imieniu swoim i Klaudii życzyć Wam wszystkiego co najlepsze na nowy 2013 rok. Abyście nie przestawali w siebie wierzyć, byli wytrwali w swoich postanowieniach, spełniali swoje ambicje i zawsze byli sobą! Happy New Year! ♥ 

piątek, 16 listopada 2012

Przed świtem cz.2

HEJ! Dawno nie pisałam, ale to przez brak czasu. O Oli to już nawet nie wspomnę! Nie pamiętam już jej ostatniego wpisu:( Dzisiejszy dzień jest naprawdę dziwny. Jestem totalnie wkurzona, więc lepiej miejcie nadzieję, że post nie będzie zbyt ostry i agresywny;) Nie rozumiałam ludzi, nie rozumiem i chyba naprawdę nigdy nie zrozumiem! No trudno... forever alone;) 

A dzisiaj już premiera długo wyczekiwanego filmu. Mówię oczywiście o cz. 2 Przed świtem. Jak już kiedyś wspominałam miałam fioła na punkcie zmierzchu. Teraz nie robi to na mnie aż tak wielkiego wrażenia, ale do kina oczywiście się wybieram. Mam tylko nadzieję, że film mnie nie zawiedzie, a będzie wręcz tak samo dobry jak poprzednie części. Nie potrafię wybrać części, która z tamtych czterech podobała mi się najbardziej. Przyznam, że każda była ciekawa i... w swoim rodzaju;) Jednak najmniej urzekł mnie "Księżyc w nowiu". Jestem Team Edward, więc to może dlatego! Nie spodobało mi się, że tak rzadko pokazywany był w tamtym odcinku. Przed świtem cz. 1 było tak piękne, że aż się wzruszyłam. Szczególnie podczas ślubu Belli i Edwarda. Coś niesamowitego! Ta piękna koronkowa suknia, długi welon i bardzo zaskakujące- buty na obcasach;) Wystrój domu Cullenów i ich ogrodu przecudowny! Pełno zieleni i kwiatów. Samemu marzy się o takim ślubie... Jak z bajki! Szkoda tylko, że to wszystko później zamienia się w koszmar kiedy Isabella zachodzi w ciąże. Ten ból, cierpienie Belli nie do zniesienia! Na szczęście wszystko się ułoży. Niestety w ostatniej już części sagi czeka nas dużo kolejnych niespodzianek, niezbyt dobrych. Wiem, bo czytałam wszystkie książki, które były naprawdę wspaniałe! Śmiem twierdzić, że lepsze od filmu. Ostatnia część sagi była najlepsza, zobaczymy jak zostanie przedstawiona za pomocą ekranu;)



~Klaudia

poniedziałek, 12 listopada 2012

Coraz częściej dodaję coś na blogu. Przyznam, że bardzo mnie to wkręciło;) Szczególnie kiedy widzę, że ktoś nas jednak odwiedza i komentuje. Ale coś mnie martwi, że Ola dawno nie pisała! Miejmy nadzieję, że się poprawi. Dzisiaj lekki dzień w szkole, bo obowiązkowa akademia z okazji 11 listopada. A jutro tylko trzy lekcje, ale wcześniej próbny test gimnazjalny! Część humanistyczna...
A teraz "Pretty Little Liars". Z przykrością muszę powiedzieć, że nie obejrzałam wszystkich sezonów. A wszystko przez brak czasu. Jednak pierwszy sezon strasznie mi się spodobał. Fajny, baaaardzo ciekawy serial. Naprawdę trzymający w napięciu. Tak właściwie chodzi o cztery dziewczyny, które starają się wyjaśnić zaginięcie swojej przyjaciółki. Już w pierwszym odcinku dowiadujemy się, że dziewczyna nie zaginęła, lecz została zamordowana. Dziewczyny próbują dowiedzieć się kto jest sprawcą zabójstwa. Czeka je wiele przygód i niespodzianek. Nie koniecznie dobrych! Mam nadzieję, że troszkę Was zachęciłam do tego serialu i obejrzycie jak nie wszystkie to chociaż jeden odcinek;)
A jutro gram bardzo ważny dla mnie koncert i mam nadzieję, że będziecie trzymać kciuki!

a wiecie, że już jest w księgarniach ostatnia część szeptem pt. "Finale"? lecę do księgarni! czekajcie na moje odczucia co do już ostatniej części bestsellera;)
 ~Klaudia

niedziela, 11 listopada 2012

Odkryłam świetną grę na gg. Spadalec. Coś jak wisielec! Naprawdę dobra na nudę;)
A ile zabawy przy wymyślaniu hasła! Gorąco polecam...;)
A dziś... wrócimy do wakacji! Do pięknej, słonecznej Itali. Kiedy jeszcze dwa lata temu miałam fioła na punkcie Zmierzchu specjalnie pojechałam do Volterry. Czyli tam, gdzie kręcone były sceny w "Ksieżycu w Nowiu". W sumie niczym nie wyróżniające się miasteczko, jednak sama myśl, kto chodził po tamtych uliczkach jest naprawdę fascynująca. Niektóre rzeczy były tam tylko dla potrzeb filmu. Np. słynna fontanna, przez którą biegła Bella by uratować Edwarda. W rzeczywistości jej tam w ogóle nie ma. Ale przyjrzałam się pęknięciu na chodniku, na którym stał Edward (tak, tak... miałam prawdziwego fioła) i rzeczywiście tam takie również jest. Te same uliczki w Volterze, ten sam ratusz i wieża zegarowa. Naprawdę fajne przeżycie! Szczególnie dla fanów Zmierzchu. Ale przyznam, że nie tylko warto zobaczyć to miasteczko ze względu na Edwarda;) lecz również dlatego, że jest naprawdę piękne. To takie typowe małe włoskie miasteczko. Pełne małych galerii sztuki, resaturacyjek i cudownej roślinności.
Gorąco polecam! Pozdrawiam moją przyjaciółkę, której bardzo spodobał się nasz blog;) Mam nadzieję, że będzie dalej nas obserwować i oczywiście komentować!


~Klaudia
Jest niedzielne popołudnie, a ja zamiast jeszcze trochę przygotować się psychicznie na przyszły tydzień to muszę lecieć do szkoły. W dodatku nie wiadomo na jak długo. Nie jest dobrze:(
Nie wiem jak Wy, ale ja już nie mogę doczekać się zimy. PRAWDZIWEJ zimy. Białego, pięknego śniegu, lekkiego mrozku i słońca, a nie jak to zazwyczaj bywa- jednej wielkiej pluchy. Chcę już choinkę, pysznego jedzenia i oczywiście prezentów!
Rok temu byłam na feriach w Krynicy Górskiej. Głównie jeździliśmy na nartach, ale też dużo spacerowaliśmy. Byliśmy m.in w przepięknej dolinie. Akurat tak nam się trafiło, że pogoda była cudowna! Wprost wymarzona na ferie zimowe. Mimo mocnego słońca było strasznie zimno. Mróz sięgał aż do 20 stopni! Głównie jeździliśmy na stokach na Szymoszkowej i Jaworzynie. Innym razem byliśmy też w Witowie, gdzie podczas krótkich przerw w jeżdżeniu jedliśmy przepyszną golonkę!;)



~Klaudia

wtorek, 6 listopada 2012

Cześć. Ostatnio pisze dla Was głównie Klaudia, a to dlatego, bo - jak pewnie zauważyliście - znalazła sobie nową tematykę :) Nie oznacza to oczywiście, że ja zamierzam mieć zaległości. 
Dziś chciałabym Wam polecić pewne miejsce, do którego musicie koniecznie kiedyś zaglądnąć, jeśli jest ono w waszym mieście. Mam na myśli jogurt bar Feel the chill, który niedawno odkryła moja przyjaciółka w krakowskiej Galerii Kazimierz. Jest to małe, lecz przyjemne i przesłodkie miejsce, w którym sam komponujesz swój mrożony jogurt. Mnie osobiście przywodzi ono na myśl coś dotąd niespotykanego, co kiedyś kątem oka widziałam na amerykańskich filmach, a o czym do tej pory nawet nie marzyłam. Najpierw wybieramy rozmiar swojego kubka, następnie samodzielnie wlewamy jogurt z maszyny (na zdjęciach możecie zobaczyć, jak wyglądał mój jogurt, gdy posługiwałam się maszyną za pierwszym razem :p). Później pozostaje nam już tylko dobór dodatków, których ilość jest niesamowita! Znajdziemy tam wszystko - od orzechów, rodzynek i wiórków kokosowych, przez kawałki czekolady i M&M-sy, do owoców i różnorakich polew. Na koniec, gdy już nic w naszym kubeczku się nie mieści, stawiamy go na wadze i wychodzi dokładnie, jakimi jesteśmy łakomczuchami... :) Możemy także zbierać punkty-pieczątki "Feel the chill". Za 10 takich otrzymujemy 10 zł do wykorzystania w jogurt barze. 
Jako wielka miłośniczka słodyczy na samą wzmiankę o tym miejscu byłam zafascynowana, a co dopiero, gdy je odwiedziłam. Nie muszę chyba dodawać, że smak takiego mrożonego jogurtu jest idealny - nieco kwaskowaty, niezbyt słodki, a w połączeniu z dowolnymi dodatkami naprawdę interesujący :D Mam nadzieję, że firma będzie się powoli rozwijać, i że lokale będą się pojawiać w coraz większej ilości w różnych miastach. Na razie możecie je spotkać: w Warszawie (C. H. Reduta, Złote Tarasy, C. H Targówek), w Łodzi (Manufaktura), w Katowicach (Silesia), w Radomiu (C. H. Galeria Słoneczna) no i oczywiście w krakowskiej Galerii Kazimierz. 
Przy okazji odwiedzenia Feel the chill zjadłyśmy małe co nieco w Salad Story. Jest to restauracja, która serwuje głównie przeróżne sałatki, tortille czy też tarty. Ostatnio spróbowałam tarty ze szpinakiem, która pięknie prezentowała się na ladzie :) Była pyszna, z dodatkiem fety, oliwek i czerwonej cebuli. Może zrobię kiedyś taką w domu...? 
Pozdrawiam, Ola 

Step up 4 Revolution

Po prostu nie wiem co mam powiedzieć! Step up 4 Revolution to najlepszy, najcudowniejszy film pod słońcem! Zdecydowanie najlepszy ze wszystkich części. Tego nie da się opisać słowami, trzeba zobaczyć to na własne oczy. Ta pasje, ten taniec który przepełnia tych ludzi to coś niesamowitego. Aż samemu by się tak chciało;) a do tego umięśniony przystoniak. No i czego chcieć więcej? Jestem zachwycona. Dawno żaden film nie zrobił na mnie takiego wrażenia. Wielkie brawa! 
""Step Up" po angielsku znaczy zwiększać, intensyfikować. Autorzy tanecznego cyklu wzięli sobie tę dewizę do serca i stopniowo z filmu na film dociskają pedał gazu. Z relatywnie skromnego romansidła seria wyewoluowała w pełen choreograficznej ekwilibrystyki teledysk. Szkoda tylko, że intensyfikacji ulegają też mniej chwalebne elementy cyklu.

Żeby uwiarygodnić postępującą estetyzację, twórcy rozwijają wątek z drugiej części serii: partyzanckie występy organizowane w przestrzeni publicznej. To, co wyczyniali członkowie grupy "410" w "Step Up 2" to jednak nic w porównaniu z akcjami tak zwanej "Ekipy" (The Mob). Nasi nowi bohaterowie, gdy mają ochotę potańczyć, wstrzymują ruch uliczny albo ewakuują korporacyjny biurowiec. Ich występy wzbogacają skomplikowane aranżacje świetlne, kaskaderskie popisy, miksowana na żywo muzyka oraz przejazd prawdziwych odpicowanych bryk."

A CO WY SĄDZICIE?;)



No musicie przyznać, że najcudowniejszy!;)
~Klaudia

Kraina przygód

Nie poszłam dziś do szkoły... ale nawet nie mam czasu na leniuchowanie. Musze koniecznie wszystko nadrobić i trochę się martwię, że się z tym wszystkim nie wyrobię. Ale na posta oczywiście czas znalazłam...;) Oglądałam wczoraj film pt. "Kraina przygód". Powiem szczerze, że gdyby nie Kristen Stewart to nie dotrwałabym do końca. Ogólnie film spoko, niczym się nie wyróżnia. W zasadzie nic takiego się tam nie działo.

Wakacje roku 1987. James Brennan (Jesse Eisenberg) kończy studia licencjackie i postanawia udać się w podróż po Europie, zanim rozpocznie kolejny etap nauki na nowojorskim uniwersytecie. Niestety jego plany krzyżują nieoczekiwane kłopoty finansowe jego rodziców. W związku z tym chłopak decyduje się zatrudnić się na czas ferii letnich w pobliskim parku rozrywki - Adventureland. Tam dopadają go kolejne "kłopoty", gdyż zakochuje się (z wzajemnością) w swojej koleżance z pracy Emily "Em" Lewin (Kristen Stewart), która z kolei ma potajemny romans z żonatym mechanikiem Connellem (Ryan Reynolds).

James w nowym miejscu pracy przeżywa wiele rozczarowań związanych z życiem, zaufaniem i miłością, kiedy zaczyna odkrywać, co tak naprawdę jest dla niego ważne...
Warto obejrzeć! Chociażby dla Kristen Stewart. Nie często można podziwiać ją na dużym ekranie;)



      teraz czas na Step Up 4 Revolution! ...
~Klaudia




niedziela, 4 listopada 2012

Jesień, jesień, jesień... Jeśli chodzi o jesienną kuchnię, najmocniej kojarzy mi się ona z jabłkami. Najbardziej z tymi kwaśnymi, twardymi, na których można sobie złamać zęba. Jak już zaopatrzę się w spore zapasy jabłek, zabieram się za wymyślanie, co tu by z nich wyczarować... Ostatnio padło na przepis chyba najprostszy z możliwych, a mianowicie na nadziewane ciasto francuskie. Jest ono tak uniwersalne, że kombinacji z nim w roli głównej jest nieskończenie wiele. Dlatego postanowiłam nie kombinować zbyt wiele, żeby było szybko, prosto i smacznie. Poniżej znajdziecie przepis na przepyszne rożki jabłkowe, do wykonania praktycznie w 30 minut! Polecam :) 

Potrzebne nam będą:
- 4 duże jabłka,
- cynamon,
- cukier,
- sok z połówki cytryny,
- 1 opakowanie gotowego ciasta francuskiego,
- 1 jajko.

Jak to zrobić:
Jabłka myjemy, obieramy, kroimy w bardzo drobną kosteczkę. Doprawiamy cynamonem, cukrem i sokiem z cytryny według upodobań. Ciasto rozwałkowujemy, kroimy na kwadraty o boku ok.7-8 cm. Na każdy kwadrat dajemy tyle jabłek, aby dało się później skleić brzegi po przekątnej. Tak powstałe trójkąty smarujemy roztrzepanym jajkiem, a na krawędziach robimy dziurki widelcem. Pieczemy w temp. ok. 200 st. C przez około 20-25. Zajadamy na ciepło :) 

















~Ola 

Idealny facet

Hm. Właśnie skończyłam oglądać film pt. "Idealny facet". Przyznam, że na początku jakoś nie bardzo mnie zainteresował i miałam go wyłączyć, ale stwierdziłam że już się "przemęczę". A potem... jakoś się wkręciłam i mogę przyznać, że naprawdę fajny. Idealny na nudne, zimowe wieczory. Film opowiada o dziewczynie imieniem Holly, która wciąż żyje na walizkach. Ze względu na swoją matkę, która ucieka przez problemami i nieudanymi związkami, dziewczyna jest zmuszona wraz z siostrą i matką przenosić się do nowych miejsc. Holly wciąż zmienia miejsce zamieszkania no i co się z tym wiąże - szkołę i przyjaciół. Nastolatka ma tego dość i wymyśla sposób, który zmusiłby ich do zostania na stałe w Nowym Jorku. 
...interesujący;)



~Klaudia



Gossip Girl

Dzisiaj już niestety ostatni dzień leniuchowania, jeżeli w ogóle można tak to nazwać... Bo ja zamierzam wszystko dziś nadrobić!;( Ale nie mogę marudzić, bo obiecałam sobie, że będę pozytywnie nastawiona do świata, jeżeli to możliwe w moim przypadku;) Chciałabym polecić Wam dzisiaj bardzo fajny film, a właściwie serial. Plotkarę. Jestem pewna, że go kojarzycie, a może już oglądaliście? 

"Spójrz na ostatni wpis najgłośniejszej bloggerki Manhattanu, Plotkary. Opisuje ona wszystkie nowinki dotyczące elity nastolatków poczynając od zwykłych wydarzeń szkolnych, a kończąc na najbardziej odlotowych, dekadenckich imprezach. Oprócz najnowszych plotek dotyczących wybuchowej przyjaźni Sereny i Blair, rozkwitającego romansu Dana i Sereny, bajkowego związku Nate'a i Blair (czyżby?), eskapad Chucka i wkroczenia Jenny do olśniewającego towarzystwa, jest wiele innych tropów do podjęcia! Zobacz 18 odcinków pierwszego sezonu serialu, wykreowanego przez autora Życia na fali, w którym roi się od przyjaciół, kochanków i wrogów. Nawet najbardziej skrywane sekrety nie na długo pozostaną w ukryciu. Wiesz, że to kochasz. ..." O tak! To wprost idealny opis tego serialu! Nic dodać, nic ująć. Właśnie o to w tym wszystkim chodzi;) Tylko pamiętacie! Kiedy się wciągniecie na pewno nie pozostaniecie na pierwszym sezonie! Będziecie chcieli więcej i więcej i więcej...;)

xoxo, Gossip Girl;)




~Klaudia

sobota, 3 listopada 2012

Szeptem

Dobra, dobra! Już nie mogę... Muszę koniecznie polecić wam książkę Beccy Fitzpatrick pt. "Szeptem". Zakochałam się w tej powieści od pierwszego przeczytania, a później przeczytałam ją jeszcze 3 razy;) Muszę przyznać, że niesamowicie mnie urzekła i że naprawdę nigdy nie czytałam nic lepszego! Kiedy później ukazały się dwie kolejne części Szeptem pt. "Crescendo" i "Cisza" totalnie zwariowałam na ich punkcie. Książki są dobre dla wszystkich tych, którzy lubią czytać o pięknej, niebezpiecznej miłości. Ogólnie opowiada ona o Norze, którza poznaje drapieżnego przystojniaka Patcha;) Nie będę Wam pisać szczegółów, bo to bez sensu. Każdy powinien przekonać się na własnej skórze jaka ta książka jest niesamowita i po prostu pełna wrażeń! Ostatnio przeczytałam na facebooku, że już za 4 dni będzie premiera czwartej, już ostatniej części Szeptem pt. "Finale". Nie mogę się doczekać aż dowiem się jaki będzie koniec trillera. Słyszałam, że na podstawie książki ma powstać film. Mam nadzieję, ze to prawda i film faktycznie już niedługo się ukarze. Muszę przyznać, że jestem bardzo ciekawa jak będzie wyglądał Patch. Zastanawiam się, czy bardzo będzie się różnił od tego Patcha w mojej wyobraźni;) A może ktoś z Was już przeczytał "Szeptem" i kolejne jej części? Podzielcie się z nami swoimi wrażeniami!


A może to Was przekona?;)



Myślę, że sama okładka warta jest zainteresowania!


~Klaudia 

piątek, 2 listopada 2012

Oglądałam dziś kawałek filmu dokumentalnego BBC o Audrey Hepburn. Właściwie samą końcówkę, lecz to wystarczyło, aby mnie ta postać oczarowała. Wcześniej znałam ją jedynie jako piękną, czarno-białą kobietę, która w roli Holly Golightly podbija serca wszystkich swym czarującym uśmiechem i niewinną minką. Jednak kiedy poznałam jej prywatną historię, wszystko się zmieniło. Była silną, szukającą szczęścia w życiu kobietą, którą los obdarzył olśniewającą urodą, talentem i darem pomagania ludzi. W dokumencie pokazywano urywki filmów, w których występowała, gal rozdania nagród, w których uczestniczyła, zdjęcia z wczesnej młodości oraz te z końcówki życia. Stało się jasne, dlaczego była osobą, która umiała odnaleźć się wśród wielu ludzi. Potrafiła radzić sobie z konsekwencjami, jakie niosła ze sobą sława gwiazdy Hollywood. Nie lubiła głośnego życia, starała się być sobą, pokazywać, dzielić się z innymi tym, co naprawdę ceniła w życiu. Kiedy w 1967 porzuciła karierę aktorską, po wielu głośnych sukcesach, nominowaniach i nagrodach, m.in. po Oskarze za "Rzymskie wakacje", postanowiła oddać się działaniom humanitarnym jako ambasadorka UNICEF'u. Jak podkreślali narratorzy filmu, chciała spłacić swój dług Bogu, który uratował ją i jej bliskich od śmierci głodowej podczas II wojny światowej w okupowanej wówczas Holandii, gdzie się urodziła i spędziła pierwsze lata życia. Pragnęła pomagać tym, którzy zostali dotknięci losem tak jak ona tych dwadzieścia parę lat wcześniej. Nagłaśniała w mediach powagę problemów  braku żywności, wody i wojen domowych w krajach Ameryki Środkowej, Południowej oraz Afryki. Jedna z osób wypowiadająca się w filmie, która znała Audrey, mówiła, że na świecie żyją tysiące ludzi, którzy o niej nie wiedzą, a której zawdzięczają swoje teraźniejsze życie. Audrey sprawiła, że choć cząstka świata uległa zmianie - na lepsze. Po powrocie z jednej ze swych licznych charytatywnych podróży zaczęła odczuwać pierwsze objawy nowotworu, którymi były początkowo bóle brzucha. Zmarła w 1993 roku na raka jelita, została pochowana w Tolochenaz w Szwajcarii. Na zawsze pozostanie w pamięci wielu, zwłaszcza, że za swoje poświęcenie pracy humanitarnej otrzymała nagrody: z rąk prezydenta George'a Busha Prezydencki Medal Wolności (Presidential Medal of Freedom), a po śmierci nagrodę Jean Hersholt. 
Ja osobiście bardzo żałuję, że wcześniej nie byłam świadoma, że piękna ikona stylu Audrey Hepburn była tak niesamowitą osobą, której historię powinni znać wszyscy. Chociaż "niesamowita" to za mało, by opisać to, na co naprawdę ona zasługuje. 

W "Śniadaniu u Tiffanny'ego" jako Holly Golightly
 W "Rzymskich wakacjach" jako Księżniczka Anna razem z Gregorym Peckiem w roli Joe Bradley'a
W "My Fair Lady" jako Eliza Doolittle 

czwartek, 1 listopada 2012

Dzisiaj mamy już pierwszy dzień listopada, Wszystkich Świętych. Przychodzimy na groby swoich najbliższych, zapalamy znicz, modlimy się w ciszy, wspominając... 

Cały dzisiejszy dzień spędzony u babci - jak zwykle. Te same historie, te same tradycje. Ale w sumie to chyba dobrze. Nie lubię zmian;) Pewnie każdy z Was był już na cmentarzu lub wybiera się tam wieczorkiem, kiedy klimat jest wręcz cudowny! Pełno świeczek, kwiatów, ludzi i rodzin. A teraz z drugiej strony... Przygotowani na Halloween? Przerażające dynie gotowe? Jakie są Wasze pomysły na halloweenowe stroje? ;)


~Klaudia

Pumpkin Dish

 Dziś, oczywiście oprócz Wszystkich Świętych, ja wraz z Klaudią świętujemy jeszcze jedną uroczystość... :) U mnie szaro, buro i ponuro, czyli idealnie tak, jak powinno być 1. listopada. Tak jak wcześniej pisałam, leniuchowanie trwa, co sprzyja powolnemu rozwijaniu mojej pasji. Już wczoraj miało być tutaj halloweenowo, jednak z powodu braku czasu nie zdążyłam zrobić zdjęć w naturalnym świetle, a przyrzekłam sobie, że tych ze sztucznie oświetlanych pomieszczeń nie będę dodawać na bloga. Dlatego dopiero dzisiaj zabrałam się do pisania notki, która choć trochę będzie pasować do wczorajszych obchodów. 
W poszukiwaniu interesującego, łatwego a zarazem takie przepisu, który będzie zawierać dostępne mi składniki, przeglądnęłam kilka stron internetowych, które proponowały dania z dynią. Chciałam bowiem wykorzystać kupioną niedawno, lecz naprawdę malutką dynię. Dopiero na Kwestii Smaku (którą swoją drogą gorąco polecam!) natknęłam się na przepis, który (po mojej modyfikacji) uratował mnie przed bezobiadowym popołudniem :) Po raz pierwszy w życiu robiłam potrawę z dyni i szczerze mówiąc jestem zaskoczona jej fenomenalnym smakiem! Jej delikatność w połączeniu z gałką muszkatołową idealnie smakuje z makaronem. Kiedy na patelni powolutku dusił się sos, byłam pewna obaw, co z tego wyjdzie... A wyszło pysznie! Dlatego moje przesłanie na dzisiaj jest takie: nie bójcie się eksperymentować, rozwijajcie się, uczcie się na błędach. Bo hobby jest po to, by się w nim spełniać, i powoli, małymi kroczkami, dochodzić do doskonałości :D

Spaghetti z sosem dyniowym i parmezanem 

Potrzebujemy:
- ćwierć średniej wielkości cebuli,
- wydrążony miąższ z małej dyni,
- ok. 120 ml śmietanki 18%,
- sól,
- pieprz,
- gałka muszkatołowa,
- masło (3-4 łyżki),
- parmezan. 

Jak to zrobić:

Cebulę kroimy drobno, dusimy na małym ogniu na roztopionym maśle do momentu, kiedy powoli będzie nabierać złocistego koloru. Makaron gotujemy al dente w osolonym wrzątku. Dodajemy pokrojony w kostkę miąższ z dyni, doprawiamy solą i pieprzem i dusimy pod przykryciem około 10-15 minut (aż dynia zmięknie, a wokół będzie rozchodzić się wspaniały zapach :p). Po tym czasie wlewamy śmietankę, doprawiamy gałką muszkatołową, mieszamy całość i gotujemy przez kolejne 3-4 minuty. Ugotowany makaron odcedzamy i dodajemy do sosu, mieszamy. Podajemy gorący na talerzu, można przegryzać pomidorkami :) 




Ola 

środa, 31 października 2012

"A w Krakowie spadł śnieg. Całe szczęście, że wyciągnęłam wcześniej zimowe buty, bo cóż by to była za przyjemność chodzić w taką pogodę w trampkach..."
Był to początek wersji roboczej postu, który chciałam dodać wczoraj. Jednak w końcu tego nie zrobiłam. I dobrze! Bo po śniegu już nie ma śladu! Wszystko stopniało! Jest jedna wielka ciapa, czyli to, czego w jesieni/zimie nie lubię najbardziej.
Za to jutro jest Halloween, z którego cieszę się bardzo! Na pewno spróbuję zrobić coś z dyni, jeszcze nie wiem, co to dokładnie będzie - czy lampion, czy może jakaś potrawa albo ciasto... W każdym razie mam głowę pełną pomysłów, i na pewno któryś z nich zrealizuje.
U mnie długi weekend zaczyna się już dziś! Przyda mi się 5 dni błogiego leniuchowania, chwili wytchnienia po ostatnich szaleńczych trzech tygodniach... Dlatego już jutro szykujcie się na nowy post, bo na pewno Was czymś zaskoczę :D
Ostatnio Klaudia pisała o wspomnieniach z wakacji, dlatego ja również wpisuję się dzisiaj w ten klimat :p. Jakoś tak zatęskniłam za długimi, słonecznymi dniami, chodzeniem spać baaardzo późno, oglądaniem filmów lub głupich seriali po nocach i leżeniem godzinami na kanapie brzuchem do góry! Ale nic nie trwa wiecznie, więc trzeba się odnaleźć tu i teraz, w roku szkolnym, jesieni... Dlatego, aby powspominać trochę tamte wspaniałe chwile, podaję dzisiaj bardzo łatwy przepis na grillowanego kurczaka, na którego natknęłam się dwa lata temu, właśnie na wakacjach. A że grill to typowo letnia atrakcja, do tego jeszcze lekka sałatka i słodziutkie pianki. <a pupa rośnie!> :D

Grillowany kurczak czosnkowy

Potrzebne nam będą:
- dwie średniej wielkości piersi z kurczaka,
- dwa ząbki czosnku,
- śmietana 12 %,
- majonez,
- sól,
- pieprz.

Jak to zrobić:

Kurczaka myjemy, kroimy na dosyć długie paski (takie, aby później nadawały się na nabicie na patyczek do szaszłyków). Doprawiamy solą i pieprzem. Czosnek kroimy bardzo drobno. Śmietanę i majonez mieszamy razem (ma być tego tyle, by starczyło jako marynata do kurczaka). Dodajemy czosnek, wszystko mieszamy,  w razie potrzeby dolewamy odrobinę wody, by całość nie była za gęsta. Gotową mieszanką marynujemy kurczaka około 30 min, następnie nabijamy go na patyczki do szaszłyków, robiąc 'spiralę'. Grillujemy mięso do momentu, kiedy będzie ono upieczone w środku, a na zewnątrz będzie delikatne.
Idealnie pasuje ze wszystkimi lekkimi sałatkami, nawet tymi najzwyklejszymi. Ja zazwyczaj kroję umyte pomidory, paprykę, rwę liście sałaty i dodaję odrobinę kiszonego ogórka, wszystko ze sobą mieszam i zajadam :) Plus świeże pieczywo z masłem, a na 'deser' pianki, które nabite na patyki chwilę trzymamy nad ogniem, póki wierzch nie okryje się lekko brązową skórką. Mniam!  




***
Ta notka miała pojawić się tutaj wczoraj, jednak coś się stało z internetem i nic z tego nie wyszło. Tak więc dodaję to dopiero dzisiaj. Nie martwcie się - halloweenowa notka również się pojawi :) 

~Ola

piątek, 26 października 2012

Cześć wszystkim! U mnie w Krakowie było dziś dosyć chłodno, jednak nie zniechęciło mnie to do spaceru po Rynku Głównym, a następnie szybkiej wizyty w Cupcake Corner Bakery, o której pisałam Wam ostatnio. Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda wewnątrz to miejsce, tak wychwalane przez wszystkich , i gdy dziś padło pytanie "Gdzie idziemy?" bez wahania wybraliśmy właśnie Cupcake Corner. Atmosfera w środku - wymarzona dla smakoszy wszelkiego rodzaju wypieków, a już zwłaszcza dla amatorów ciężkich babeczek z kremami. Wszystkie były przecudownie ozdobione, każda w innym kolorze, z inną posypką czy też duszkiem... Cieszyły oko i wyśmienicie smakowały! Jak dla mnie świetne miejsce na krótki wypad do centrum, szczególnie kiedy na zewnątrz tak zimno... :) 


W Cupcake Corner już się szykują na Halloween ;P
~Ola

środa, 24 października 2012

Zmiany, zmiany, zmiany...
Jesień to przedziwny okres. Z jednej strony dookoła zimno, szaro, mnóstwo roboty, wciąż za mało snu i ciągłe odliczanie dni do kolejnego weekendu. Z drugiej jednak mimo wszystko chęć zmienienia czegoś w swoim życiu, plany większych i mniejszych rewolucji, poczynając od sposobu odżywiania, kończąc planach wakacyjnych. Być może nie zgodzicie się ze mną, ale ja właśnie tak widzę jesień. Szybko przejdziemy przez grube swetry, pierwsze przymrozki i szczelnie owinięte szalikami szyje! Zapomnijmy o aurze za oknem, cieszmy się życiem, chwytajmy dni... i spełniajmy się w swojej pasji. Dlatego ja zabieram się za wypróbowywanie nowych przepisów. Nie wiem, jak na tym skończy moja kuchnia, ale co tam! :) 

Od przyszłego tygodnia zapraszam na nowe przepisy, które będą się tu pojawiać, mam nadzieję ze zdjęciami. (Chociaż z tym różnie bywa) :D 


A za tydzień idę tam:

~Ola 

niedziela, 9 września 2012

No i mamy nowy rok szkolny! Wśród postanowień lepszej nauki, mniejszej ilości słodyczy i większej ruchu nie może zabraknąć tych związanych z blogiem! Chciałabym bardzo, bardzo, ale to bardzo pisać tutaj dla Was jak najczęściej, ale sami wiecie, jak to jest. Bardzo to lubię i jeśli nie zabraknie mi motywacji, obiecuję, że będę bardziej systematyczna! ;) Mam również nadzieję, że moja obecna współautorka pomoże mi utrzymać tutaj dobrą frekwencję. No to - do roboty! Mniej gadania, więcej robienia. Tak lepiej.


***
Jeśli (tak ja jak bardzo często) nie macie niczego do zjedzenia na szybką kolację lub obiad, serdecznie polecam Wam mój dzisiejszy przepis. Na dobrą sprawę nie powinnam go nazywać swoim, ponieważ to jedno z najprostszych dań świata, które z pewnością Wy również znacie. Chodzi o zapiekankę! Czyż to nie najwspanialsza rzecz, jaką można zjeść na szybko i na dodatek na ciepło? Piękne w tym wszystkim jest to, że wystarczy wrzucić do naczynia żaroodpornego ryż, makaron bądź pokrojone ziemniaki, dodać do nich swoje ulubione dodatki - od pieczarek, przez mięso, do sosów i ulubionych przypraw - posypać startym żółtym serem i podpiec. W kilka minut mamy sycące danie, które idealnie nadaje się do przyrządzenia z resztek z tygodnia. Ja wczoraj wybrałam najprostsze rozwiązanie, ponieważ połączyłam ryż z mięsem, które kilka dni temu jadłam na obiad. Gorąco polecam!

Potrzebne nam będą:

- ugotowany w osolonym wrzątku ryż,
- dowolne mięso, np. schab lub kurczak,
- starty ulubiony ser żółty.

Jak to zrobić:

Mięso kroimy w małe kawałki. W naczyniu żaroodporny umieszczamy ryż i mięso, posypujemy serem i mieszamy. Zakrywamy przykrywką, wkładamy do piekarnika rozgrzanego do 170 stopni, pieczemy przez 15-20. Podajemy na gorąco. 





~Ola

niedziela, 2 września 2012

Witam! Przepraszam, że znowu nie pisałam, ale byłam strasznie zajęta. Stwierdzam, że doba jest za krótka jak na moje obowiązki! Pochwalę się Wam, że od początku tego tyg. mamy z koleżanką próby koncertu, który mamy grać na początku roku. Wystąpimy na otwarcie sali koncertowej w naszej szkole muzycznej razem z orkiestrą jako solistki! ;) Już nie mogę się doczekać. Jestem strasznie zmęczona, ale także strasznie szczęśliwa. Ok, do rzeczy. Dzisiaj o... Mougins! Cudowne, cudowne, cudowne miasteczko! Położone na wzgórzu we Francji. Pełne małych galerii z pięknymi obrazami, przepysznymi restauracjami i cudowną roślinnością. Miasteczko znane głównie jest z tego, że właśnie tam zmarł Pablo Picasso. Romantyczne, cudowne, romantyczne, cudowne. Tak można opisać Mougins. "Miasteczko z dwoma fontannami'' pełnymi eurocentów;). Szczerze mówiąc to zwiedzać tam nie ma czego jednak naprawdę warto to zobaczyć. Za dnia puste, małe miasteczko, w nocy przepiękne pełne resaturacji. Jak miło jest spędzić wieczór w Mougins patrząc na zachodzące słońce, pięknych ludzi, słuchając francuskiej muzyki, pałaszując przepyszne jedzonko! Poczuć prawdziwy francuski klimat.

 Już jutro rozpoczęcie roku... Te 2 miesiące tak szybko minęły. Nie mogę w to uwierzyć! Znowu trzeba charować od początku. I znów ''byle by do piątku''. Ale damy radę! Może podczas roku szkolnego wybierze się ktoś z Was jeszcze na odpoczynek? Polecam Mougins!;)




Antonio Vivaldi: Concerto for 2 Violins

~Klaudia

środa, 22 sierpnia 2012

Dziś z mojej strony tylko przepis na babcine ciasteczka amoniaczki. Serdecznie je polecam! :D

Potrzebne nam będą:
- 330 g śmietany 12%,
- 3 żółtka,
- 2 jajka,
- szklanka cukru,
- 1 łyżka amoniaku w proszku, -
- 3/4 margaryny,
- 2 łyżki smalcu,
- 4 szklanki mąki,

Jak to zrobić:
W kubeczku łyżką łączymy jajka, żółtka, cukier, śmietanę i amoniak. Odstawiamy na 15 minut. Na stolnicy mieszamy margarynę ze smalcem. Łączymy z przesianą mąką. Dodajemy masę z kubeczka i zagniatamy ciasto. Rozwałkowujemy je i wykrawamy ciasteczka. Układamy na blasze wyłożonej papierem do pieczenia i posypujemy cukrem. Pieczmy w piekarniku rozgrzanym do 150 stopni na złoty kolor. W trakcie pieczenia możemy delikatnie podkręcać temperaturę, jednak nie przekraczajmy 200 stopni. 

Przepraszam, że dzisiaj tak szybko, jednak jutro postaram się o bardziej rozbudowany post. 

czwartek, 16 sierpnia 2012

Cześć! Już niedługo koniec wakacji, więc tak jak mówiła Ola- trzeba wykorzystać ten czas jak najlepiej. Dziś tak dla odmiany napiszę o Lublinie. Włochy, Francja, Hiszpania, mmm... cudownie! Jednak nie możemy zapominać o naszej ojczyźnie, która jest równie piękna. Byłam dzisiaj na wycieczce po Lublinie i zdziwiłam się, że to z pozoru małe miasteczko kryje tak piękne wnętrze. Pierwszym punktem mojej wycieczki był obóz koncentracyjny na Majdanku. Mimo, że to smutne, pełne bólu miejsce to jednak warto to zobaczyć i przekonać się jacy dziś jesteśmy szczęśliwi. Drugim punktem była katedra. Kościół cały w malowidłach znanych malarzy oraz ''cudowny obraz'' Matki Boskiej Częstochowskiej. Po niedzielnej mszy, podczas modlitwy wierni zobaczyli krwawe łzy płynące z prawego oka postaci na obrazie. Trzecim punktem wyprawy było centrum Lublina. Krakowskie Przedmieście i Stare Miasto. Brama Krakowska z obrazem Św. Antoniego, Trybunał Koronny, zamek królewski(czarcia łapa), czy ul. Ku Farze. Małe niepozorne miasteczko Lublin, która zdecydowanie warto zobaczyć!




~Klaudia

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Długo nas nie było, ale już wróciłyśmy i bierzemy się do roboty. Ostatnie trzy tygodnie wakacji trzeba wykorzystać jak najlepiej, więc póki mam dużo wolnego czasu postaram się dodawać tutaj duuużo ciekawych postów ;). Mam nadzieję, że nudy nie będzie ;)


Im łatwiejszy przepis, tym mam z nim większy problem. Naprawdę. Tak to już ze mną jest, że nie potrafię zrobić naleśników, które byłyby zarazem pyszne, miały idealny kolor oraz kształt i grubość. To samo było jeszcze niedawno z jajkami na twardo i sadzonymi. Dobrze, że przynajmniej makaron i wodę na herbatę umiem ugotować! Gdyby nie ostatnia wizyta u mojej babci, do tej listy dołożyłabym jeszcze biszkopt. Najzwyczajniejszy w świecie biszkopt. Do tej pory wychodził mi on pod każdym względem nie taki, jakiego bym chciała zjeść. Jednak wystarczyło podglądnąć, jak robi to moja rodzinna mistrzyni - i oto mogę szczerze wyznać "potrafię upiec biszkopt!". Najfajniejsze w tym cieście jes to, że można tworzyć z nim miliony kompozycji ulubionych smaków w postaci dodatków - owoców, ekstraktów, galaretek, kremów itd, tworząc własne, unikatowe przepisy. Ja dziś Wam zaproponuję biszkopt z jabłkami, który w swej prostocie z pewnością podbije wasze podniebienie! :)



Przepyszny biszkopt babuni, doskonały w swej prostocie! Polecam! 


Potrzebne nam będą:


- 7 jajek,
- 1 szklanka cukru,
- 2 szklanki mąki,
- 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia,
- 2 łyżki octu,
- ok. pół szklanki oleju,
- pokrojone w cząstki/plasterki obrane jałbka (nie należy dodawać ich zbyt dużo, bo biszkopt będzie wolniej rósł).


Jak to zrobić:
Mąkę przesiewamy razem z proszkiem do pieczenia. Białka oddzielamy od żółtek, wlewając białka do dużej miski. Ubijamy je, co jakiś czas wsypując partię cukru. Ważne jest, aby ubijając wykonywać ruchy w jednym kierunku od spodu do góry, aby "napowietrzyć" nasze ciasto. Nie przestając ubijać, dodajemy kolejno po żółtku, miksując po każdym dodaniu. Ciągle miksując wlewamy ocet i olej. Odkłądamy mikser, nie będzie nam już potrzebny. Na powierzchnię masy wsypujemy połowę mąki wymieszanej z proszkiem do pieczenia i mieszamy całość ruchami w jedną stronę od spodu do góry, by "napowietrzyć". To samo robimy z drugą połową mąki, aż do uzyskania głądkiej masy bez grudek. Nastawiamy piekarnik na 50 stopni. Dużą prostokątną formę wykładamy apierem do pieczenia, na którym rozsmarowujemy odrobinę oleju. Wylewamy ciasto, delikatnie, aby niepotrzebnie nie przemieszywać wygładzamy powierzchnię. Głeboko wtykamy pionowo jabłka w powierzchnię ciasta. Wtawiamy je do piekarnika. Po upływie 10 minut zwiększamy temperaturę, jednak nie przekraczamy 100 stopni. Pilnując nasz biszkopt i obserwując jak rośnie, podkręcamy delikatnie temperaturę co jakiś czas, jednak nie przekraczamy 150 stopni. Ważne jest, aby biszkopt zbyt szybko nie urósł. Kiedy powierzchnia będzie już złocisto brązowa, sprawdzamy patyczkiem czy jest ono wewnątrz suche. Jeśli nie, pieczemy do uzyskania takiego efektu. Studzimy ciasto na zewnątrz piekarnika. Smacznego! :D

~Ola

niedziela, 29 lipca 2012

Witam, dziś o Cannes. Najbardziej znanym mieście na Lazurowym Wybrzeżu.
Jest to zdecydowanie nabardziej wyrafinowany kurort na świecie. Nazywane jest ''Królową wybrzeża'', czy też ''Perłą riwiery''. Wyróżnia się okazałymi hotelami, designerskimi butikami i przepiękną promenadą, ciągnącą się wzdłuż piaszczystej plaży. Najwięcej sławy i blasku przysparza miastu Międzynarodowy Festiwal Filmowy. Prawdziwe serce tej krainy leży jednak nie na malowniczym wybrzeżu, lecz dalej w głębi lądu - śliczne małe miasteczka targowe i stare wioski z domami o barwie miodu, rozrzucone tu i tam w przepięknym krajobarazie lawendy. Współczesne Cannes rozciąga się wzdłóż wspaniałego bulwaru La Croisette, który w konkursie na najbardziej elegancką nadmorską promenadę śmiało rywalicować z nicejską promenade des Anglais. Boulevard de la Croisette z jednej strony obrzeżony jest palmami i olśniewającymi hotelami, a z drugiej zaś strony otwiera się na lazurowe wybrzeże.

Gdzie... się zatrzymać:
Carlton Intercontinental Hotel- legendarny hotel z 338 pokojami.

Hotel Cezanne Cannes- nowoczesny hotel klasy boutique.

Chalet se I'Isere- dwugwiazdkowy hotel znajdujący się 10 minut drogi od pałacu festiwalowego.

Gdzie...zjeść i wypić:
Astoux et Brun- popularne bistro serwujące głównie małże, krewetki, ostrygi i inne owoce morza.

Au Poisson Grille - restauracja w starym porcie specjalizująca się w rybie z rusztu.

Caffe Roma - włoska restauracja znajdująca się na przeciwko pałacu festiwalowego, poleca takie specjały jak ravioli ze szpinakiem i serem, czy cielęcina w sosie cytrynowo - piniolowym. Koniecznie trzeba zostawić sobie miejsce na deser, którym jest przepyszne tiramisu.

Gdzie... na zakupy:
Główne ulice handlowe to rue de Antibes i boulevard de la Croisette.




~Klaudia

piątek, 27 lipca 2012

Pogoda za oknem nieustannie się zmienia. Szczerze mówiąc wolę przejściowe ulewy z piorunami, niż całodzienne upały niemal nie do zniesienia. Klaudia już wróciła, a to oznacza, że możecie szykować się na dużo nowości :).

A już dziś ode mnie dwa przepisy na letnie małe co nieco :DD.

***

Wakacje upływają mi na błogim lenistwie, polegającym głównie na czytaniu książek :). Wczoraj i dzisiaj urozmaiciłam je przygotowaniem przepysznych grzanek, na zrobienie których wpadłam widząc w szafce pieczywo stanowczo nie pierwszej świeżości. "Urozmaiciłam", ponieważ do tej pory stawiałam jedynie na kanapki czy płatki. Aż do wczoraj nie zdawałam sobie sprawy, że zwykłe pomidory mogą tak rewelacyjnie smakować z chrupkim pieczywem, odrobiną oliwy i przypraw. Na takie śniadanie i kolację postawiłam wczoraj, a dzisiaj spróbowałam czegoś mniej wykwintnego. Nigdy wcześniej nie próbowałam jeść jajka sadzonego na kanapce, a tym bardziej na grzance. Takie połączenie zawsze wydawało mi się dziwnie tłuste, niesmaczne. Ale od czego są wakacje - trzeba próbować nowych smaków i inspiracji! Tak więc dzisiaj postanowiłam się przełamać i tego sadzonego jajka na grzance spróbować. I, jak się można było spodziewać - było pyszne! Do tego zachciało mi się zrobić masło czosnkowe, więc smaków, które połączyłam, było bardzo dużo. A co do drugiego przepisu, a właściwie to już trzeciego - przepyszny letni sorbet malinowy, który zrobiłam wczoraj, idealnie pasuje i na okres ulew, i na wielogodzinne upały. Konsystencja i kolor sorbetu wyszły zupełnie przypadkiem, ponieważ pierwotnie miał on być koktajlem. Za to koktajl możecie zrobić, dodają więcej jogurtu naturalnego bądź śmietany czy też maślanki ze wszystkich dostępnych nam teraz owoców - jagód, borówek amerykańskich, bananów oraz z tych już prawie niedostępnych mrożonych truskawek czy też owoców leśnych. Schłodzone są naprawdę świetne!

Śniadaniowe grzanki z masłem czosnkowych, serem żółtym, jajkiem sadzonym i pomidorem. 
Potrzebne nam będą:
- dwie kromki dowolnego chleba,
- łyżka miękkiego masła,
- dwa ząbki czosnku,
- dwa plastry sera żółtego,
- dwa jajka,
- dwa plasterki pomidora,
- odrobina margaryny do smażenia.

Jak to zrobić:
Kromki wkładamy do mocno rozgrzanego piekarnika. Czosnek bardzo drobno kroimy i mieszamy z miękkim masłem. Smażymy jajka sadzone. Kiedy kromki chleba będą już lekko rumiane i chrupiące, wyjmujemy je z piekarnika. Smarujemy je masłem czosnkowym, po czym kładziemy na nie po plastrze sera, jednym jajku oraz plasterku pomidora. Możemy posypać pokrojonym szczypiorkiem. 


Letni sorbet malinowy
Potrzebne nam będą:
- maliny,
- mleko,
- cukier.

Jak to zrobić:
Wszystkie składniki łączymy za pomocą blenderze. Ich proporcja ma odpowiadać naszym oczekiwaniom, więc jeśli chcemy mieć sorbet bardziej rzadki, dodajmy więcej mleka, jeśli bardziej słodki - cukru, a bardziej gęsty - malin. 
Smacznego!


~Ola

czwartek, 26 lipca 2012

Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale już wróciłam i to z głową pełną nowych pomysłów ;) Byłam w najpiękniejszym miejscu na ziemi, gdzie nieustannie świeci słońce, morze jest lazurowe, a powietrze iskrzy się barwami światła. Francja- Lazurowe Wybrzeże.

Perfumy

Kwiaty uczyniły z Grasse międzynarodową stolicę perfumerii. Okoliczne pola wyścielane są dywanami jaśminu, róż i tuberozy, a w powietrzu unosi się ich upojny aromat. Istnieje wiele klasycznych odmian perfum, które zachowały świeżość i cieszą się popularnością do dziś. W 1925r. Coco Chanel wypuściła na rynek perfumy Chanel No 5, które stworzył jeden z czołowych w Grasse. Zapach kojarzony jest niezmiennie z Marylin Monroe.


"Śpię tylko w Chanel No 5''



Lazurowa kuchnia od A do Z

Obiad na Lazurowym Wybrzeżu to zdecydowanie magiczne przeżycie. Ożywione słońcem kolory, kuszące zapachy i mocne, bogate smaki z nad Morza to prawdziwa uczta dla zmysłów.
Specjałem Prowansji są zupy rybne. Głównie bouillabaisse oraz bourride. Na przekąskę doskonale nadają się różnego rodzaju sery. Najbardziej lubianymi potrawami są- petit farcis (farszynki z nadziewanych cukinii, pomidorów i karczochów), boeuf gardian (pikantny gulasz wołowy), oursins (jeżowce), krewetki i małże. Wielkim przysmakiem są oczywiście również oliwki pod różnymi postaciami.


Sztuka i artyści

Francuska Riwiera niezmiennie inspiruje zarówno artystów światowej sławy, jak i tych na początku swej artystycznej drogi, a wszystko za sprawą ciepłego południowego słońca. Artystami, którzy zakochali się w Lazurowym Wybrzeżu są m.in. Van Gogh, Renoir, Matisse i Picasso.


''Kiedy zrozumiałem, że każdego dnia będę widział to samo światło, nie mogłem uwierzyć własnemu szczęściu''.



Festiwale

Święta i festiwale są w znaczym stopniu sposobem życia. Związane są z porą roku, historyczne, religijne, czy świeckie- niemal każda okazja jest dobra!



Lazurowe Wybrzeże to zdecydowanie najpiękniejsze miejsce na ziemi! Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócę, by móc znów podziwiać tamtejszy zachód słońca.



~ Klaudia

niedziela, 22 lipca 2012

Myślę, że zanim zupełnie przyzwyczaję się do bloggera, minie NAPRAWDĘ sporo czasu. Nie jestem komputerowym mózgiem, ale póki co jakoś mi ta cała zabawa tutaj idzie. Na razie jestem w blogowaniu trochę osamotniona, ponieważ jedna z moich współautorek wyjechała na jakiś czas, jednak to nie oznacza, że będzie tu świecić pustkami! O nie, ja nie zamierzam zaniedbywać naszego bomby cherry :D. Wczoraj było o pieczeniu, dlatego dzisiaj, trochę inaczej - o gotowaniu! 

Każdy z Was z pewnością ma swojego faworyta wśród rosołów. A tak się składa, że to właśnie rosół będzie stanowić podstawę mojego dzisiejszego przepisu, którego wspaniałą posiadaczką stałam się podczas zeszłych wakacji. 
Chociaż w zasadzie wersja z rosołem jest moją... jakby to powiedzieć... wariacją, nie zrażajcie się, ponieważ podam też wersję bezmięsną. (To tak specjalnie dla tych, którzy, tak jak Mia w Pamiętniku Księżniczki są wegetariańskiej natury.) Otóż wszyscy dobrze wiemy, że bulion to podstawa przeważającej części zup, które królują na naszych polskich - i nie tylko - stołach. Ja jednak, aby wszyscy Ci, co tutaj zaglądną i po dziesiątym słowie drugiej części mojej notki zniechęcą się do dalszego czytania, podam także ten oryginalny, jednak jeszcze nie wypróbowany przeze mnie sposób przyrządzenia zupy neapolitańskiej. 
Tak jak już wcześniej napisałam, oryginalny, bezmięsny przepis otrzymałam na minionych wakacjach. Wydał mi się on naprawdę fantastyczny, zważywszy na moje ciche zamiłowanie do serów. Jednak dopiero po powrocie do domu mogłam go spokojnie wypróbować. Wtedy jednak postanowiłam pójść na łatwiznę i wykorzystać resztki obiadu. Wystarczyło do miseczki gorącego rosołu dodać odpowiadającą ilość serka topionego w ulubionym smaku, aby ta zwykła, nudna zupa nabrała zupełnie innego charakteru! Z dodatkiem długiego, zielonego makaronu - to było to, o czym można zamarzyć w długi, ciemny zimowy wieczór. Oczywiście, zamiast serka topionego można dodać też ulubiony rodzaj sera żółtego, który będzie tu równie idealnie pasować. Dlatego, jeśli tylko zostaną Wam resztki po niedzielnym obiadku, bez wahania będziecie wiedzieć, co z nimi zrobić! :D


Zupa serowa, zwana przez niektórych, w tym także przez osobę, od której mam ten przepis, neapolitańską. 
Pyyycha! 
Potrzebne nam będą:
- marchewka,
- pietuszka, 
- por,
- opakowanie ulubionego smaku serka topionego,
- kostka rosołowa,
- długi zielony makaron.

Jak to zrobić:
Marchewkę, pietruszkę i pora myjemy. Odcinamy niepotrzebną końcówkę pora, resztę obieramy. Warzywa gotujemy w garnku do miękkości. Po tym czasie dodajemy kostkę rosołową, czekamy aż się całkowicie rozpuści. Po małych ilościach dodajemy do bulionu serek topiony, sprawdzając, czy ma interesujący nas smak. Cały czas gotując zupę, dodajemy do niej makaron. Gotujemy całość do momentu, aż makaron będzie miękki. Podajemy na gorąco, przelewając do małych miseczek (sądzę, że w małych porcjach smakuje najlepiej :D). Możemy dodać pokrojoną w plasterki ugotowaną marchewkę lub posypać startym żółtym serem. Smacznego! 

~Ola

sobota, 21 lipca 2012

Choć od założenia tego bloga minęło już sporo czasu, to ja właśnie teraz zabieram się do napisania mojej pierwszej notki. Jestem pełna nadziei, że mimo nieciekawego startu ze stroną bloggera wkrótce pojawiać się tu będzie coraz więcej postów, które (oby!) was zaciekawią.
Ja wraz z moimi współautorkami dopiero rozpoczynamy naszą przygodę blogowania. Chciałybyśmy czerpać z tego radość i robić to z przyjemnością oraz myślą, że może ktoś nas przeczyta... Tak więc koniec słów powitalnych. Trzeba zabrać się do roboty i sprawić, aby nasze oczekiwania się spełniły!

                                               ***
Jest już dość późna pora jak na myślenie o jedzeniu. Jednak to właśnie wtedy najczęściej napada mnie ochota na coś małego, szybkiego i smakowitego zarazem. Oczywiście - w większości przypadków po prostu nie chce mi się ruszyć głową i wymyślać przekąski o podanych wyżej cechach, poza tym wiedząc, że może to źle odbić się na mojej wadze.
Dlatego też, aby poćwiczyć swoją silną wolę, której siła przez wakacje stanowczo osłabnie, napiszę dla Was notkę o jedzeniu! A dokładniej mówiąc: o serniku.
Moja przygoda z kuchnią rozpoczęła się stosunkowo niedawno, jeśli spojrzy się na to z mojej strony. No bo rok czasu to naprawdę niewiele, zwłaszcza, ze wciąż uczęszcza się do szkoły. Specjalnie napisałam "z kuchnią" a nie "z gotowaniem" lub "z pieczeniem", bo te dwa przykłady czynności, które można wykonywać w kuchni, są tylko naprawdę dużym skrótem lub jak kto woli - uproszczeniem tej całej mojej przygody.
Nikt, zapewniam Was: NIKT nie wie jak się to wszystko zaczęło. A jest to bardzo prosta historia: przeczytałam książkę, na dodatek wypożyczoną z biblioteki, której główna bohaterka miała zamiłowanie do pieczenia. Jakby tego było mało, całe jej to zamiłowanie rozwijało się z akcją powieści. Rozumiecie - z każdym kolejnym rozdziałem umiała zrobić o ten jeden placek czy tam o ten jeden mus truskawkowy więcej. I to było wspaniałe, zwłaszcza, że wiek bohaterki był zbliżony do mojego! Pomyślałam sobie, że ciekawą, a na dodatek fantastyczną sprawą byłoby doznanie tego niesamowitego uczucia, którym owa bohaterka mogła pochwalić się już w połowie książki - kiedy wyczarowanym ciastem, tortem, plackiem, musem, rogalikiem czy też chlebkiem zachwycali się wszyscy tymi wspaniałościami poczęstowani.
A wracając do tego, czemu tak się uczepiłam tej KUCHNI. Bo przecież, kiedy twoim zainteresowaniem staje się gotowanie i pieczenie, to równocześnie zaczynają cię też obchodzić rzeczy z tym powiązane. Na przykład, robiąc zwyczajne, nudne zakupy w supermarkecie, zupełnie nieświadomie dochodzisz do wniosku, że wyjątkowo długo oglądasz wcześniej nic cię nieobchodzące patery, keksówki, formy na muffinki  czy też zwykłe blachy. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze: że to co lubisz robić dodatkowo cię rozwija. :D

Koniec gadaniny, czas na przepis!
(Z góry przepraszam za tak niegramatyczną formę oraz zagadkowe ilości produktów. Dopiero się uczę!)

Kremowy sernik na zimno z ciemnym spodem z płatków czekoladowych. Mniam!
(na formę keksową)
Potrzebne nam będą:
- płatki czekoladowe (ja użyłam Chocapic);
- lekko roztopione masło;
- opakowanie twarożku półtłustego, tłustego lub chudego;
- opakowanie delikatnego serka waniliowego,
- cukier,
- 1-2 jajka,
- 1-2 żółtka,
- łyżeczka soku z cytryny,
- kilka (naprawdę niewiele!!!) kropel aromatu waniliowego,
- kilka łyżek śmietany 18%.

Jak to zrobić:
Płatki czekoladowe (ich ilość zależy od tego, jak gruby chcemy mieć spód naszego sernika) rozgniatamy do możliwie najkruchszej postaci, po czym łączymy je z roztopionym masłem tak, aby konsystencja była dosyć zwarta. Tak otrzymaną masą wykładamy spód keksówki, która wcześniej została wyłożona papierem do pieczenia. Wstawiamy do lodówki na minimum 30 minut.
Twarożek łączymy z serkiem waniliowym, cukrem oraz jajkami i żółtkami do uzyskania gładkiej masy. Dodajemy sok z cytryny oraz aromat waniliowy (opcjonalnie).
Wyjmujemy keksówkę z lodówki po upływie 30 minut. Wylewamy masę serową na spód i wyrównujemy brzegi łyżką. Spód i boki keksówki bardzo szczelnie owijamy folią aluminiową, najlepiej dwukrotnie, a następnie tak przygotowaną formę wstawiamy do drugiego naczynia, np. do innej blachy, które będzie sięgało naszej keksówce przynajmniej do 1/2 wysokości.
Naczynie z keksówką wkładamy do piekarnika nagrzanego do 170 stopni C, po czym ostrożnie wypełniamy je wodą do 1/3 wysokości keksówki. Pieczemy 50 minut.
Śmietanę 18% mieszamy z cukrem i smarujemy nią upieczony sernik. Wkładamy ciasto z powrotem do piekarnika na 7-10 minut. Po tym czasie wyjmujemy go z piekarnika, czekamy, aż przestygnie i wstawiamy do lodówki na minimum 6 godzin.
Bardzo dobrze smakuje z nutką wiśni, np. z syropem wiśniowym lub konfiturą. Lubię takie połączenia: czekolada, wanilia, wiśnia.
Po prostu BOMBY-CHERRY! :DD


~Ola